|
Dzien pierwszy
Z braku pieniedzy na wlasciwie wszystko (nawet na bilety)
postanowilismy pojechac do Anglii na stopa. Nie pamietam
juz jak szybko podjelismy decyzje ale ze wzgledu na to ze nie
pamietam, zebysmy czekali na wyjazd, stalo sie to zapewne
dosc szybko:). Dawid sprzedal swoja wieze, ktorej chyba nawet
nie splacil a ja swojego discmana mp3. Dostalismy za to w
lombardzie niecale 500zl (90 funtow). Wyjezdzalismy w dzien
ostatnich testow maturalnych Dawida. Mialem na niego czekac
spakowany(jeden plecak:)) i mielismy wyjechac zaraz jak on
przyjdze. Przebral sie z garnituru w "normale" ubrania i
pojechalismy. Lapac stopa mielismy zaczac z katowic gdyz
mielismy tam zaproszenie na juwenalia na akademikach i w sumie
jeden nocleg gratis.
Dzien drugi
Po juwenaliach wstalismy rano i pojechalismy. Zdecydowalismy, ze latwiej nam bedzie lapac stopa z Gliwic,
wiec pojechalismy tramwajem do Chorzowa, gdzie zrobilismy troche zakopow w Tesco na droge. Nastepnie z
Chorzowa tramwajem do Bytomia, z Bytomia do Zabrza, no i z Zabrza do Gliwic. Wszystko oczywiscie na gape
ale w nawet jakakolwiek kara i tak nic by nam nie zrobila. W chorzowie wyszlismy na wylotowke i
zaczelismy lapac. Nikt sie nie chcial zatrzymywac, az zorientowalismy sie, ze lapiemy w zla strone
(spowrotem do katowic). Przeszlismy na druga strone ulicy i po jakims czasie zatrzymal sie jakis dostawczy
samochod. Podrzucil nas do noworobionej autostrady na Wroclaw. Z tamtad lapalismy dalej i po krotkim
czasie zatrzymal sie tir. Pamietam, ze koles byl dziwakiem (jak wszyscy tirowcy jak potem zdazylismy
przywyknac), ze balem sie ze mu cos po drodze odpierdoli ale w trakci drogi zdazylismy go troche "ogarnac"
i nawet go polubilem, tymbardziej ze przez CB radio szukal nam dalszego przewozu bo on odbijal
gdzies przed Wroclawiem. Pamietam jak namierzyl jednego goscia przez CB, ktory sie bal wziasc obcych i tak
mu pojechal, ze jest cienias i ze nie ma jaj, az tamten sie zgodzil. Umowil sie z nim gdzies na postoj i
przesiadlismy sie do tego drugiego. Na poczatku byl troche osrany zebysmy mu czasem nic nie zrobili ale
jak juz z nami pogadal to sie uspokoil. Nigdy nie bral nikogo na stopa (oprocz paru dziwek) wiec mial
pietra. Pamietam ze jechalismy na skroty bo przez CB kierowcy mowili ze Przez Wroclaw straszny zator.
Utkwilo mi w pamieci jak jechalismy 90km/h przez te lesiste wazkie uliczki. Gdy juz dojezdzalismy on
takze staral sie nam cos zalatwic prze CB ale nikt sie nie odzywal. Wysadzil nas wiec na skrzyzowaniu na
Swiecko i dal nam tez pusta tarczke z tachometru, na ktora kierowcy tirow lapia stopa. Bylo juz ciemno a
w miejscu gdzie nas wysadzil nie bylo zbyt wiele swiatel lub latarni i dalsza droga nie miala sensu wiec
rozbilismy sie ze spiworkami niedaleko pobocza na zwirku i przespalismy noc po niemieckiej stronie przejscia.
kilkanascie kilometrow przed granica w Swiecku
Dzien trzeci
Rano gdy sie zebralismy za skrzyzowaniem po paru chwilach
zlapalismy na ta tarczke tira. Zatrzymal sie i pytal czy
jestesmy kierowcami ale odpowiedzielismy mu dopiero w
ciezarowce wiec juz mu bylo glupio nas wywalic ale tak czy
tak opierdolil nas ze tak sie nie robi i takie tam. Byl to
starszej daty kierowca i mial swoje "zasady". W polowie
drogi do granicy w swiecku wysadzil nas na postoju tirow.
Tam kupilismy 2 reklamowki konserw i chodzilismy po tirach
(okolo 200) pytac sie czy ktos nas nie wezmie. Po okolo
dwoch godzinach znalazlem kolesia, ktory powiedzial ze moze
jednego wziasc bo jak sie okazalo, tiry sa tylko dwu
osobowe. Wiec czekalismy na jego kolege az sie zgodzi. Paonowie dwoma tirami podrzucili nas jakies 0,5km
od granicy gdyz jechali na terminal a jak mi pozniej Dawid powiedzial, kierowca tamtego tira mu
powiedzial, ze jada do Anglii i moze nas wezmna ale musi pogadac z moim kierowca ale jak nas zostawili
to juz na pewna nie wroca. Doszlismy do granicy i zaczelismy lapac tiry ale po okolo godzinie
stwierdzilismy, ze przejdziemy na strone niemiecka i bedziemy lapac z tamtej strony, gdyz moze
kierowcy boja sie naz przwiesc przez granice ale przjsciem dla tirow nie moga przechodzic piesi, wiec
musielismy isc do oddalonej okolo 5km granicy dla pieszych. No to w zasadzie, zamiast przejsc
kilkadziesiat metrow musielismy isc do okola ponad 10km. Na stronie niemieckiej troche pobladzilismy
i zastala nas noc w jakims miejscu gdzie wogole nie bylo oswietlenia. Poszlismy do najblizszej drogi,
gdzie bylo pare fabryk i probowalismy sie strozow pytac o jakis przystanek bo chcielismy sie wyspac
a padal deszcz ale nikt z nich nie mowil po angielsku. Spotkalismy po drodze pijanych nastolatkow
niemieckich i nam powiedzieli ale sie znowu zgubilismy i postanowilismy spac w lesie. Deszcz przestal
padac i tylko troche mrzawilo i wstalismy tylko wilgotni. Pamietam ze bylo tam tyle komarow ze zakrylem
sie caly. Dawit zasnal z odsloniana troche twarza i rano mial ugryzienie na ugryzieniu jakby wpierdol
od kogos dostal. Nabijalem sie z niego pol dnia potem.
Po niemieckiej stronie granicznego przejscia dla pieszych.
Dzien czwarty
Gdy juz rano doszlismy na autostrade z niemieckiej strony i zaczelismy tam lapac stopa po kilkunastu
minutach przyjechala niemiecka policja razem z celnikami. Jeden z nich mowil po angielsku i powiedzial
nam ze w niemczech nie wolno lapac. Nie dali nam mandatu ale nas dokladnie sprawdzili. Gdy juz odjechalli
a my szlismy w strone wyjscia, gdyz przeszlismy po tej autostradzie spory kawalek podjechal nastepny
radiowoz powiedzialem nam co i jak i nas poscili. Pozniej pol dnia lapalismy na wylotowce na ta autostrade
po ktorej jezdzili tylko niemcy z czestotliwoscia jeden na 10 min. Siedzac tak i lapiac stopa przyjechala
Policja jeszcze raz i przetrzepali nam bagadze z niemiecka dokladnoscia. Nic sie nie udalo zdzialac wiec
wymyslilismy wrocic sie spowrotem na polska strone dla przejscia dla tirow. Juz myslelismy ze dalej nie
pojedziemy. Kupilismy w Biedronce po Polskiej stronie chyba 20 malutkich buleczek (po przecenie) i
jeszcze pare konserw. Mielismy takie ciezkie reklamowki z jedzeniem ze robilismy kilkanascie przystankow.
Gdy juz doszlismy zastalismy kolejke tirow do granicy, gdyz tiry (z wyjatkiem szybkopsujacej sie zywnasci)
nie moga jezdzic po niemieckiej autostradzie w niedziele, wiec kolejka zrobila sie kilkunastokilometrowa
przez ten caly dzien. Granice otwierali o 22:00 a bylo jakos 20:30 moze troche pozniej. Najpierw
chodzilismy z tabliczka z kartonu na ktroje napislismy "Anglia - ZAPLACIMY" ale nikt sie nie interesowal.
Godzine przed otwarciem postanowilem isc wzdluz tirow i po kolei pytac sie kazdego. Nikt sie nie zgodzil
chociaz z kilku tirow pozwolili mi wypowiedziec sie przez CB. Po pol odziny zaczalem sie wracac, zeby byc
spowrotem przed otwarciem granicy. W czasie, w ktorym mnie nie bylo Dawid sie rozgadal z kilkoma kierowcami
ktorzy czekali gdzies tam obok. Wrocilem sie i mowie, ze nic nie znalazlem ale w strone granicy przed nami
bylo jeszcze z 5 albo 6 tirow to mowie mu, ze jeszcze mamy 10 minut to sie pojde zapytac. Znalazlem jednego
kolesia ktory byl chetny ale sie toche bal nas przez granice przewiesc to mu powiedzialem ze mu zaplace a
jak mi powiedzial, ze jedzie do do Anglii to powiedzialem mu ze dam mu cala kase i zostawimy bagarze zeby
sie nie bal, ze mamy tam narkotyki albo cos. Zgodzil sie w koncu i ustalilismy 100 euro za przewiezienie
do Francji do promu tylko ze on mogl wziasc tylko jedna osobe bo tiry sa tylko dwuosobowe. Powiedzial mi,
ze jak znajdziemy kogos kto drugiego z nas przewiezie przez granice to on ma kolege ktory przekracza
granice w innym miescie i ze mogliby sie spotkac gdzies na trasie i jednego z nas odebrac. W piec minut
musialem znalezc kogos kto Dawida przewiezie przez granice i dowiezie na parking tam gdzie sie przesiadzie
do tira kolegi tego kierowcy z ktorym sie dogadalem. Nikt sie nie chcial zgodzic ale juz otwarli granice i
ten kierowca pomogl nam i poreczyl za nas stojacemu za nim i tamten sie zgodzil. Granica zostala otwarta a
te tiry, ktorymi milismy jechac byly zaraz na poczatku wiec pobieglem do Dawida i krzycze "bierz wszystko!,
mamy!, jedziemy!!!!!" On niezabardzo wiedzial co sie dzieje bo akurat gadal z tymi kierowcami, ktorzy mieli
polewke z niego, ze nic i tak nie zlapiemy. Wskoczlismy do tirow i za chwile ruszylismy. Zdazylem tylko
wyciagnac paszport. Rozmawialem z Dawidem przez CB na ogolnym kanale wiec wszyscy tirowcy w odleglosci
okolo 15 km nas slyszeli. Po dokladnie 3,5 godziny mielismy postoj i Dawid wysiadl z tamtego tira i
czekalismy na kolege tego pierwszego. Gdy przyjechal po okolo godzinie pojechalismy dalej na dwa tiry.
Po godzinie z czyms obaj usnelismy i tak przejechalismy przez cale Niemcy.
Dzien piaty
Nastepnego dnia juz w Holandii tirowcy musieli miec 9 godzin postoju na spanie, wiec wyszlismy z tirow i
lazilismy sobie po postoju az do momentu, kiedy zaczela nadchodzic noc i pizdziec. Mielismy na sobie tylko
t-szerty i krotkie spodnie. Bylo tak zimno ze poszlismy na przejscie nad autostrada na ktore wjezdzala winda
i tam sie zamknelismy. Ogrzewalismy ja zapalniczka ale co jakis czas wchodzili ludzie i wszystko na nic.
Dotrwalismy tak do polnocy o ktorej mial byc wyjazd. Bylismy tak zmarznieci i zmeczeni ze znowu zasnelismy i
obudzilismy sie we Francji. Zasnalem wczesnij niz Dawid i podobno moj kierowca narzekal przez CB ze chrapie.
Dzien szosty
Moj kierowca wiozl do Anglii 13 ton posypki do ciasta a Dawida
13 ton posiekanej cebuli. Wysadzili nas kilka kilometrow przed
promem z samego rana gdzies kolo 5-6, zaplacilem mu i pojechali
dalej. Nie mogli nas dalej wziac bo prom mieli zarezerwowany
tylko na jedna osobe w tirze ale powiedzieli nam, ze inne firmy
rezerwoja bilety poprostu na tira niezaleznie od tego ile w nim
jedzie osob. Po kilku godzinach szukania kogos takiego w koncu
dowiedzielismy sie, ze to nieprawda i ze w ten sposob nie
przekroczymy granicy. Wiec poszlismy sie dowiedziec jak
przekroczyc granice pieszo. Najtanszy bilet na prom dla pieszego
to bylo 20euro a nam zostalo tylko 25 wiec tylko na jedna osobe.
Mielismy jeszcze 2 kartony papierosow wiec postanowilismy isc
do centrum miasta i je sprzedac. Do miasta bylo okolo 5km.
Sprzedalismy jeden karton pod jakims wielkim supermarketem i
wrocilismy. Za ten czas Dawid dostal goraczki i sie pochorowal.
Zdazylismy na ostatni prom, zapakowali nas w autobus i na niego
zawiezli. Dawid mial na promie taka goraczke ze myslalem ze sie
przekreci. Zjedlismy troche, dalem mu zasnac a sam poszedlem sie
umyc i poszukac kierowcow, ktorzy mogliby nas zabrac do
jakiegos wiekszego miasta. znalazlem kilku ale nie bylo nikogo,
kto by wzial dwuch, ani dwuch ktorzy jada do jednego miejsca.
Prom przyjechal na miejsce jakos po polnocy wiec musielismy
sie przespac na "dworcu" w Dover w Anglii.
Po drodze do supermarketu we Francji
Dawid na promie z goraczka
Dzien siodmy
Z rana obodzil nas (bardzo grzecznie) policjant, powiedzial ktora godzina i zaprosil do powitania ranka.
Wyszlismy na pobliskie rondo i zaczeliscmy lapac dalej ale (jak zwykle) nikt sie nie zatrzymywal.
Po jakims czasie zrobil sie korek przed rondem. Jeden z samochodow to byl polski tir wiec podbieglem
zapokalem w szybe poiedzialem co i jak i ze jezdzilismy z tirowcami, wiec mi powiedzial ze nas wezmnie,
tylko ze mamy isc za rondo to tam sie gdzies zatrzymie i pojedziemy. Zabral nas na objazdowke londynska
z zachodniej strony niedaleko lotniska. Tam nas wysadzil i dal troche jedzenia. Z tamtad pytajac sie
ludzi o droge doszlismy do miasteczka Slough, w ktorym od razu spodkalismy kilka grup Polakow. Od kazdego
z nich dowiedzielismy sie, ze z praca teraz bardzo ciezko. Z tamtad podmiejskim autobusem dostalismy sie
do miasteczka Reading, z ktorego chcielismy dostac sie do Bristol. Pokierowani przez ludzi doszlismy na
obrzerza miasta przy duzym supermarkecie Sainsbyry's, gdzie zatrzymuja sie miedzymiastowe linie National
Express i ktore to mialy nas zawiesc do Bristolu. Zostalo nam zaledwie 7 funtow ale mielismy jeszcze
przeciez jeden karton papierosow, ktory mielismy zamiar sprzedac pod supermarketem. Okazalo sie jednak,
ze to byly dni dlugiego weekendu razem z Bank Hollidayem i bilety na "Nationala" byly drozsze i brakloby
nam nawet gdybysmy sprzedali papierosy. Po drodze do tego miejsca mijalismy sklepik z ogloszeniami
o prace, na ktorym bylo ogloszenie klubu golfowego i okazalo sie, ze to miejsce jest bardzo niedaleko.
Poszlismy wiec tam mijajac centrum malego miastecka Theale lecz szef klubu zatrudnil juz jakas Polke.
Wracajac pytalismy sie o prace w kazdym otwartym sklepie, pubie itp az w koncu trafilismy do
Bangladeszowskiej restauracji gdzie pracowali Polak i Polka. Wlasciciel powiedzial ze ma miejsce ale
tylko dla jednej osoby no i ze nie zatrudni nikogo bez mieszkania. Zalezalo mu chyba kogos znalesc bo
zadzwonil do tej polki i pytal sie czy by nam nie znalazla mieszkania i dal mnie do telefonu.
Dogadalem sie z nia, zeby mu powiedziala ze bedziemy miszkac u niej (chociaz tak nie bylo) a mu sobie
jakos poradzimy. Bardzo nam zalezalo na jakiejkolwiek pracy i ona tez wiedziala jaka jest sytuacja
wiec zgodzila sie nas kryc. Wlasciciel zgodzil sie nas przyjac pod warunkiem ze pierwszy tydzien
bedziemy pracowac we dwoje za jedna pensje a potem sie bedziemy zmieniac dzien po dniu. Znalezlismy
sobie tymczasowe miejsce do spania na parkingu opuszczonej fabryki (chyba Porshe) skitralismy sie
ladnie w krzakach i mieszkali tam przez tydzien naszej pracy.
Nasza miejscowka na parkingu opuszczonej fabryki
Dzien osmy do szesnasty
Pracowalismy wiec tam na zmywaku przez cale siedem dni po
jedenascie godzin dziennie az do momentu kiedy dostalismy wyplate
tygodniowa w kopercie na koniec ostatniego dnia.
Nie otwieralismy koperty przy nim, dopiero po pracy. Obydwoje
zgodzilismy sie, ze dostaniemy wyplate jak za jedna osobe ale w
kopercie bylo 80 funtow co przy podzieleniu tego na ilosc
godzin jednej osoby (77) wyszlo funta za godzine
(najnizsza krajowa w Polsce) , przy minimalnej
krajowej angielskiej za godzine 4,85 funta. Wkorwilismy sie
ostro i pojechalismy pociagiem do centrum Reading, gdzie
znalezlismy popularne w Anglii "karbudy" cos na ksztalt biednych
polskich targow i kupilismy tam 2 stare kolazowki 15 i 20 funtow,
pompke za 1 funta i telefon z karta sim Nokia 2210 za 12 funtow.
Spotkalismy takze tam ta polke co nas kryla i dalismy jej ten
nasz karton papierosow za to, ze nam pomogla. Okazalo sie, ze
bateria w telefonie jest zepsuta ale w salonie Vodafone
dostalismy nowiotka w pudelku za darmo gdyz poniewierala im sie
gdzies po zapleczu. Wrocilismy na rowerach do tej restauracji,
w ktorej postanowilismy juz dalej nie pracowac ale pojechalismy
sie upomniec o reszte pieniedzy. Po burzliwej dyskusji wlasciciel
rzucil nam w twarz jeszcze 20 funtow i kazal sie wynosic.
Zebralismy sie wiec i postanowilismy pojechac do Bristol na
rowerach.
Dawid w restauracji na zmywaku.
siedemnasty i osiemnasty
Jechalismy 2 dni przy czym jednej nocy okropnie nas zmoczylo
bo Dawid (od samego poczatku podrozy zreszta) zawsze szukal
miejsca do spania jak najbardziej niewidocznego wiec zamiast
spac na niziutkiej trawie z pasacymi sie baranami wybral 1,5
metrowe zboze, po ktorym gdy nad ranem zeczla rosa musielismy
wykrecac spiwory i dalsze spanie nie mialo sensu. Nastepnego
dnia planowo mielismy juz byc w Bristolu ale po drodze
pozprzeczalismy sie i Dawid pojechal osobno. Po pol godziny
pojechlem za nim ale obralismy inne drogi wiec sie minelismy.
W miejscu gdzie sie rozstalismy zostawilem mu numer tej
Nokii i adres mojego kolegi, ktorego znalem w Bristol. Zosta-
wilem rozlozona jedna z moich koszulek zey to zauwazyl. Dawid
czekal na mnie na trasie az postanowil sie wrocic. Znalazl
ta koszulke a za ten czas ja dotarlem juz do Bristou i
zdazylem naladowac baterie w telefonie a pare godzin pozniej
zadzwonil do mnie i spotkalismy sie na stacji pociagow
Temple Mead. Ta jedna noc ten moj "znajomy" pozwoil nam
przenocowac.
Po drodze z Reading do Bristol na rowerach.
dziewietnasty - trzydziesty drugi
Nastepnego dnia obralismy miejsce do spania na Victora
Park na Bedminster, zostawilismy tam w krzakach wszystko
co mielismy i poszlismy szukac pracy. Najpierw
odwiedzilismy kilka agencji a potem poszlismy na
Brislington szukac pracy po fabrykach. Od teraz
musielismy poruszac sie pieszo bo jednemu z rowerow
strzelila detka. Gdy juz przeszlismy prawie wszystkie zadzwonili do nas z agencji, ze maja dla nas prace.
Poszlismy wiec do agencji i nastepnego dnia dostlismy prace. Za ostatia kase kupilismy 2 pary bezpiecznych
butow wymaganych w Anglii.(Safet Shoes). Przenieslismy nasz "oboz" do Warmley gdzie mielismy pracowac w
faryce znanej jako Klenezee. Podczas "przeprowadzki" Dawida udezyl samochod i zlamal na nim luserko.
Gdy kierowczyni wyszla sprawdzic czy nam sie nic nie stalo powiedzielismy jej ze ta przebita tetka to
jej wina i dala nam wtedy 20 funtow na naprawe chociaz caly rower kosztowal 15. Opona byla juz taka
poprzecinana i dziorawa od felgi, ze mosielismy kupic nowa razem z detka. Znalezlismy materac i
przespalismy na jakiejs farmie jeden dzien ale po tym jak znalazl nas farmer Dawid juz tam nie chcial
dalej spac. Nastepnego dnia po pracy wrocilismy na stary Victoria Park i z tamtad na sprawnych rowerach
jezdzilismy do pracy (45min). Pracowalismy na tasmie tylko 3 dni ale na nastepny tydzien przerzucili
nas na nocna zmiane do pakowania zamowien za 6,50 za godzine wiec spalismy w dzien w pelnym sloneczku w
Castle Parku w centrum bristolu. Po pierwszym wyplaconym czeku po ponad miesiacu spania na dworze
wynajelismy pokoj na Filton (jednej z dzielnic najdalej odzielonych od Warmley) za 75 funtow tygodniowo
u 2 Anglikow ktorzy zreszta w przeddzien naszej wyprowadzki przez przypadek ujawnili ze sa gejami.
Pracowalismy na nocki ale jednego dnia mielismy wolne i wrocilismy do domu po polnocy a jeden z nich
stal w kuchni ubrany w damskie bikini i robil sobie kanapke, nie wiedzial nas bo na zewnatrz bylo
ciemno ale dalismy mu szanse zeby sie schowal do pokoju halasujac rowerami w orodku. Teraz Klenezee
to jest wylegarnia Polakow ale kiedy my tam trafilismy to pracowal tam tylko jeden Polak rozladowujacy
tiry - Karol, ktory zreszta duzo nam pomogl gdy nie mielismy mieszkania. Po pol roku od tamtad
przyjechala do nas Mama i Siostra a rok pozniej piesek i teraz sobie juz zyjemy spokusno.
Dawid po tym jak udoerzyl go samochod. Trzyma w rekach Rozbite lusterko i 20 funtow.
|
|